Czy problem kredytobiorców we frankach to tylko problem ich i banków? Kto tak naprawdę zawinił? Dlaczego obie strony zostały finalnie pozostawione same sobie?
Banki straciły twarz
Są tacy, którzy twierdzą, że kredytobiorcy we frankach powinni lepiej wiedzieć, jakie umowy podpisują. Sęk w tym, że bankom się ufa, tak jak raczej nie polemizuje się z lekarzem, który wypisuje receptę – jak argumentowała jedna z kredytobiorczyń. Zatem nikt nie zakładał, że banki będą w umowach umieszczać klauzule abuzywne. A to one stanowią podstawę do stwierdzenia ich nieważności. Banki niewątpliwie straciły twarz, a przecież to one uchodzą za instytucje zaufania publicznego! Warto jednak zadać sobie pytanie: czy na pewno tylko one są winne całej sytuacji?
Kto więc zawinił? Gdzie szukać winnych?
Na pewno nadzór nad bankami okazał się niewystarczający, mimo rekomendacji Komisji Nadzoru Finansowego, a także niepokoju, jaki kredyty frankowe budziły w samym Związku Banku Polskich. Najwyższa Izba Kontroli już po latach stwierdziła, że państwo się nie spisało.
W końcu kredyty frankowe stały się przedmiotem gry politycznej. Politycy obecnie rządzącej partii sprzeciwiali się ograniczeniom, jakie sugerowała obecna KNF. Uważali, że każdy ma prawo do własnego M i nie można mu tego utrudniać. Jeśli tylko (wówczas) tańszy kredyt frankowy mu to umożliwi, to świetnie, niech go bierze. Nie ma co utrudniać – tak mówili.
Później w kampanii prezydenckiej wykorzystano także motyw pomocy frankowiczom. Niewiele zostało z tych obietnic. Co rzuca się w oczy, to fakt, że kredytobiorcy nie doczekali się komisji na miarę Amber Gold. Temat został zamieciony pod dywan i pozostawiony konsumentom i bankom. Państwo mogłoby chociaż zająć stanowisko i powiedzieć, kto ponosi odpowiedzialność. A tymczasem można powiedzieć, że najpierw grało na frankowiczach, a teraz umywa ręce.
Co pozostaje zrobić?
Póki co niektórzy kredytobiorcy grupowo pozwali Skarb Państwa za brak reakcji, informowania o potencjalnym ryzyku, ostrzeżeniach. W końcu wiele umów zostało wypowiedzianych, mieszkań zlicytowanych, a kredyt nadal do spłaty pozostał (sic!). To nie wszystko – rozpadły się rodziny, ludzie popadli w choroby, a niektórzy przypłacili to nawet życiem.