instrument finansowy
Ciekawostki

Jesteśmy autentycznie wzruszone tekstem prawnika Ireneusza Łazarskiego na łamach „Gazety Wyborczej”. Wreszcie ktoś rzeczowo przedstawił sytuację, w jaką banki i państwo wpędziły frankowiczów. Postaramy się skrótowo oddać poniżej najważniejsze zawarte w nim myśli.

Państwo i banki górą, a słabsi, czyli konsumenci, tam, gdzie zawsze…

2006 rok – kredyty we frankach cieszą się dużym powodzeniem. Główny Inspektor Nadzoru Bankowego ostrzega przed ryzykiem, jakie wiąże się z kredytami walutowymi. Ówczesna władza sprzeciwia się, twierdząc, że rząd musi chronić interesy zwykłych ludzi, którzy chcą dostać tani kredyt. Później GINB zmienia się w KNF.

Tak naprawdę całe zamieszanie z kredytami frankowymi, jak uważa Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha, sprowadza się do jednego prostego faktu – czy banki informowały swoich klientów o ryzyku, jakie niosą? Chyba nie, bo te pytane o potwierdzające to wszystko dokumenty, twierdzą, że te… zaginęły.

Problem więc był doskonale znany od samego początku, ale zamieciono go pod dywan. Dla banków i państwa to świetne rozwiązanie, bo dla nich zupełnie bezkosztowe, niech frankowicze radzą sobie sami! Dopiero wyrok TSUE z października 2019 roku zmienił stan rzeczy. Od tego momentu POWSZECHNIE jasne jest, że to banki zawiniły. Zdaniem prof. Ewy Łętkowskiej klauzule indeksacyjne są podstawą do stwierdzenia nieważności umowy.

Co to miało być? Kredyt hipoteczny czy gra na giełdzie?

Mechanizm indeksacji to nic innego jak instrument finansowy, który został wpleciony w umowę o kredyt hipoteczny. A używać go mogą jedynie profesjonaliści grający na rynku finansowym, jak podkreśla prawnik Ireneusz Łazarski. Czy za takie osoby można uznać wszystkich kredytobiorców we frankach? Mocno wątpliwe. Kredyt z założenia tani, z niskim oprocentowaniem, okazał się znacznie droższy, niż zakładano, właśnie za sprawą tego mechanizmu.

Poza tym, warto w tym miejscu dodać, że nawet eksperci od prawa i finansów mają problem z identyfikacją instrumentów finansowych w umowach kredytowych!

Czy w związku z tym frankowicze wreszcie przestaną być zakładnikami i wbrew własnej woli wspierać banki i gospodarkę? – pyta Łazarski – Przecież te ostatnie zrobiły na tym ogromne pieniądze – dodaje. Jasne jest przecież, że zarabiały na nich nie gorzej niż na kredytach w złotówkach, przecież banki to nie instytucje charytatywne! Dodajmy, że wg danych NBP średnie marże dla kredytów złotowych wynosiły ledwie 1,99%, natomiast 2,46% dla frankowych.

Dotychczas więc to klienci banków ponosili koszty indeksacji, instytucje finansowe nie były w żaden sposób stratne. Co więcej, zarabiały dodatkowo na spreadzie walutowym. Mało tego: banki dysponowały narzędziami, które umacniały kurs franka, bo w tym leżał ich interes, by zarobić jeszcze więcej! Co na to mogli poradzić kredytobiorcy? Nie mogli zrobić przecież nic. Dlatego nadszedł czas, by przywrócić należną równowagę – uważa Łazarski.

„Skoro bank udzielił klientowi kredytu nominowanego w walucie obcej, ale fizycznie „nie sprzedawał waluty”, to nie ma uzasadnienia, by stosował odmienne kursy walutowe przy wypłacie i spłacie kredytu” – podsumowuje Łazarski w tekście na łamach „Gazety Wyborczej”.

Źródło zdjęcia: unsplash.com